Płyty:
Płyty:
0. Bring on the Night - absolutna RE-WE-LA-CJA! No i to skojarzenie: tak jak Sting zamknął The Police i z jazzmanami nagrał swój debiut rok wcześniej (a potem koncertowo z nimi zagrał. Polecam faktycznie dokument o tym koncercie!), tak też Grzegorz Ciechowski zamknął Republikę i nagrał z jazzmanami swój debiut. Aczkolwiek muza zupełnie inna w obu przypadkach (i zespół i solo).
1. Ten Summoner's Tales - masa hiciorów. I jeszcze to wspomnienie, że pożyczyłem koleżance, w której się kochałem. Ale potem jej to wyznałem w dość specyficzny sposób (mówiąc, że jej nienawidzę
), przez co się pokłóciliśmy i kaseta do mnie nie wróciła (tak jak Gold Ballads Scorpionsów)
2. The Soul Cages - żałuję tylko, że nie znałem tej płyty wcześniej. Chyba okładka odstraszała mnie od kupienia. Bo przez to nie mam za bardzo skojarzeń i stosunku emocjonalnego. Tak to pewnie byłby nr 1
3. The Dream of the Blue Turtles - i tu właśnie ten komentarz o przejściu z The Police na jazzmanów powinien się znaleźć. Tyle że w wersji live to zabrzmiało szczególnie dobitnie
4. Mercury Falling - mój pierwszy kontakt z płytą Stinga. Kupiłem jak usłyszałem pewnego razu na LPP3 I Was Brought to My Senses w wersji płytowej. Która mnie powaliła! Płytę słuchałem tak często i tak dużo, że po trzech tygodniach zadziwiłem koleżankę, ponieważ znałem ją dosłownie na pamięć, potrafiąc zaśpiewać wszystkie kawałki z pamięci, a nawet pamiętając gdzie jest wstawka instrumentalna (i jaka). A teksty śledziłem w wielu miejscach ze słownikiem, co pozwoliło mi poznać kilka nowych słów (jak to często bywało w tekstach Stinga). O - pierwsze 3 z brzegu: veil, fiend, thoroughbred. I dzięki niej bardzo polubiłem Kenny'ego Kirklanda (aczkolwiek jego najlepsze występy jeszcze miałem poznać), a także niesamowicie mieszającego Vinniego Colaiutę (który, choć niespecjalnie pochlebnie wypowiada się o współpracy ze Stingiem, zrobił przecież z nim świetne rzeczy. I te jego łamane rytmy po prostu cudo!). Właściwie to mogłaby być moja ulubiona płyta Stinga, ale bardziej cenię jednak te wyżej. A najbardziej boli to, że odrzuty z niej powalają i nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego to właśnie one poszły do odrzutu. OK - Sting zazdrościł Millerowi takiego cudeńka jak Kołysanka dla Strachliwego Dziecka. Ale czy to powód, żeby się mścić w ten sposób, żeby nie poświęcić 3 minutek na płycie? Nie mogłem mu tego darować od momentu, jak usłyszałem te odrzuty w Markomanii latem 1996 (czy 1997?)
5. …Nothing Like the Sun - taki etap przejściowy między debiutem, a kolejnymi płytami. Nierówna rzecz, kilka cudownych rzeczy, ale kilka średniawych.
6. Brand New Day - pół płyty na tak, pół na nie, plus zawód że już wychodzi z jazzu i ostatecznie wyszło poza piątką.
7. Acoustic Live in Newcastle