Tak jak obiecałem, po umyciu się i zjedzeniu (no dobra, minęło parę ładnych godzin) biorę się za komentowanie. Niestety, emocje już opadły (cóż, kiedyś musiały), więc mój wpis nie będzie tak soczysty, jak wcześniej planowałem.
Na początku tego tygodnia zaczęło się powolne odliczanie, jednak dopiero na dzień przed zlotem adrenalinka faktycznie skoczyła. W czwartek myślałem, że trafi mnie szlag - kupowanie biletu skończyło się trójkwadransowym staniem w dwóch kasach, a o mało co nie wylądowałem przy trzeciej. Dodając do tego konieczność zrobienia zakupów godzina powrotu do mieszkania była znacznie późniejsza, niż planowałem. A tu trzeba było się jeszcze spakować i jak najszybciej iść spać. Skończyło się na 2 godzinach latania w tę i we w tę i robienia wielkiego niczego. Koniec końców położyłem się spać po drugiej, a wpół do siódmej czekała mnie pobudka. Jednak wspomniana wcześniej adrenalinka nie pozwoliła mi na zmęczenie. Szybkie zebranie się na wykład (wykład, gdy odbywa się korowód juwenaliowy i wszyscy inni mają wolne = bezcenne) i szybsze wyjście z niego, by zdążyć kupić bilet powrotny.
Na szczęście tym razem obyło się bez kasowych perturbacji i zostało nawet trochę czasu do odjazdu. Udało się znaleźć przedział z dwoma wolnymi miejscami, po czym wsiadł Adam. Niestety nie mogliśmy od razu ruszyć, bo PKP ma swoją uświęconą przez lata tradycję i zawsze musi być poślizg - ale tego, że pociąg będzie spóźniony... przed rozpoczęciem swojego biegu, chyba nikt się nie spodziewał. W końcu, po 12 minutach ruszył. W czasie drogi spędziliśmy z Adamem (celowo nie używam drugiego członu nicka, gdyż nie otrzymałem wskazówek odnośnie deklinacji) chyba dwie godziny na muzycznym komentowaniu wszelakim. Potem zagadała mnie jadąca w tym samym przedziale pani, zaciekawiona tym, co po włosku znaczy "dammi il 5", a zachęcona trzymanym przeze mnie w ręku zeszytem do włoskiego. Efekt - lingwistyczna pogawędka na kilkanaście minut, jeśli nie więcej. Ale to tak na marginesie. W końcu dojechaliśmy do Warszawy. Krótki sms informacyjny do Kuby o czarnym ciągniku, znaczy się, Ursusie, a zaraz potem wysiadka.
Krótki marsz przez dworzec, aż w końcu na horyzoncie pojawili się ONI - Elpetrójkomaniacy. Szybkie przywitanie (zaś w moim przypadku - zapoznanie) ze zlotowiczami, a zaraz potem akcja "Obwarzanek" i pierwsze pytanie Kuby do mnie - czy będę jeszcze uczestniczyć w Znawcy
. Chwila moich narzekań odnośnie zmian w ustawie o szkolnictwie wyższym do djjacka i przybycie jednej z kluczowych postaci każdego zlotu, czyli KAJMANA. No i, oczywiście, na samym wstępie wystawił moją cierpliwość na próbę, nazywając mnie "pszyrulesem"
Potem zaczęło się porównywanie wyników w Znawcy (ze szczególnymi emfazami Kajmana), a ja po raz pierwszym znałem wyniki listy na dwie godziny przed jej rozpoczęciem!
W końcu zjawili się wszyscy, którzy mieli się zjawić i ruszyliśmy. Elementem sterującym całej kampanii był Kuba. Tu muszę się przyznać, że komizm sytuacji "pytania vs. odpowiedzi", którego nie jestem w stanie opisać słowami, sprawił, że ledwie opanowałem swój śmiech
Niestety, sporo czasu straciliśmy na kupowaniu biletów. Chodziliśmy tam i z powrotem, ale w końcu udało się nam je kupić. I ruszyliśmy. Moją uwagę zwróciły mijane przez nas paniusie na ławce, które puszczały "Born This Way" Lady GaGi. Kajmana chyba też, bo chwilę później zaczął mówić coś o tym, co by było, gdyby Lady Gaga znalazła się na liście. Następnie dyskusje z Gryckiem o wymianach, stypendiach, USOS-ie i innych pierdołach tudzież bolączkach studenckiego żywota i moje pytanie do MartyrLiliantyrki, czy 10 sekund słuchania Gienka Loski pozwala mi na dodanie tagu "seen live" na last.fm.
Jeszcze tylko wrzucenie bagaży i teraz już naprawdę ruszamy. Niestety, opóźnienie, opóźnienie, opóźnienie i musieliśmy trochę przyspieszyć. Niestety x2, na niewiele to się zdało. Na Myśliwiecką 3/5/7 dotarliśmy z poślizgiem, na szczęście niedużym. Przy wpisywaniu numeru dowodu na recepcji zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo mam spocone ręce; zastanawiałem się tylko, czy to z nerwów, czy z powodu upalnej temperatury, jaka panowała w dniu wczorajszym. Panowie strażnicy nie okazali się aż tak straszni i nikt nie wyleciał z hukiem przez okno
Krótkie, końcowe instrukcje od Kuby i zapisy na zapowiedzi w pierwszej trzydziestce. Nie namyślając się długo, wybrałem utwór z pozycji numer 5... (tempo mojej decyzji nie oznaczało bynajmniej, że nie było lekkiego stresu przed moim pierwszym, krótkim co prawda, ale wystąpieniem na antenie radia). Gdy już się trochę ogarnęliśmy, poszedłem przywitać się z Helen. Okazała się nie dość, że przemiłą osobą, to w dodatku jej głos na żywo brzmiał zupełnie inaczej, niż w radiu i wcale nie brzmiała jak dwunastoletnia dziewczynka - nie wiem, jak to jest możliwe! Wreszcie, na horyzoncie pojawił się ON, The master of ceremony - NIEDŹWIEDŹ. I w tym miejscu muszę powiedzieć, że przez lata miałem nieco inne wyobrażenie odnośnie M.N. Myślałem, że Pan Marek to taki "Miś", a tym czasem pierwsza moja wizyta na Myśliwieckiej pokazała, że Niedźwiedź, to... Niedźwiedź. Czyli: miły, ale dość stanowczy i twardo stąpający po ziemi (a przynajmniej takie było moje wrażenie). Z drugiej strony wcale mnie to nie dziwi - my przyjechaliśmy sobie jak na piknik, on natomiast tam pracuje i wiele spoczywa na jego barkach, więc skupienie się przydaje.
Ekipa zlotowa podzieliła się generalnie na trzy, co chwila przenikające się obozy: Helenowy, Cukrowy i Korytarzowy, przy czym ja najczęściej znajdowałem się w tym pierwszym. Nie wiem dlaczego, ale lista cholernie mi się dłużyła - fragmenty w poczekalni zdawały się trwać 3, a nawet 4 minuty. Specjalnie jednak na to nie narzekałem, wręcz przeciwnie. Znów rozpoczęły się dyskusje na tematy listowe - co się dzieje w poczekalni, dlaczego forowicze banjo proszą, pardon, bardzo proszą o przyhamowanie z "biesiadą Trójkową" i Bóg wie, co jeszcze. W międzyczasie podejście do Pana Marka z prośbą o autograf. Wybiła dwudziesta i tu kolejne zaskoczenie - zawsze mi się wydawało, że Trójkowy prezenter newsów musi być panem dobijającym do czterdziestki, najlepiej w okularach na nosie. A tymczasem zobaczyłem młodego gościa, którego nigdy nie podejrzewałbym o prowadzenie trójkowych wiadomości! Jak widać radio potrafi nieźle wprowadzić w błąd bez informowania o napaści kosmitów
Jeszcze krótki, acz wnikliwy research wszystkich autografów na ścianie i powrót do Helenowni. A tam kupa śmiechu, w czym spora zasługa bardzo aktywnego (chciałoby się wręcz napisać: nadpobudliwego) słuchacza-zgadywacza, męczącego Abd3mza swoimi typami względem czołówki. Ale pan aktywny powinien być wkrótce usatysfakcjonowany - wraz z Neonką wymyśliliśmy nowy konkurs, czyli listowe mastermind, gdyż, cytując Neonkę: "dlaczego przez chorobę ma tracić radochę". Były też jednak chwile grozy, a to wszystko przez Kajmana i jego wycinanki! Pomimo bez wątpienia szczerej troski o nasze zdrowie to myślę jednak, że w głębi duszy Helen była zmartwiona faktem, że nie było trójkowego newsa
Nie mogę także nie wspomnieć o niecierpliwie oczekiwanym przeze mnie czarno-białym zdjęciu z Helen, które wyszło genialnie (pamiętam, nie dawać na fejsa!).
Jakiś czas przed miejscem piątym zdecydowałem się na przeskoczenie do Cukierowni (oczywiście skrzętnie korzystając z okazji wzięcia autografu). Zapowiedź przed Voo Voo, a następnie dziesięć sekund ciszy. Dziesiąte miejsce i Neonka w roli Helen (a dla Kuby bęcki). Zbliżała się moja kolej. Przede mną był jeszcze Kertoip, tak zaabsorbowany rozmową, że musiałem mu przypomnieć o zapowiedzi "Kosmicznej miłości"
Wreszcie, przyszedł czas na mnie. Szybka zapowiedź "Na piątym, z czwartego, szósty tydzień na liście, Guano Apes - Oh(, - czyli półsekundowa przerwa między "oh" a "what")What A Night", po której padły słowa Pana Marka, które mnie zamurowały i wbiły w ziemię "Odważnie, głośno, silny głos" (czy jakoś tak). Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc tylko nieśmiało się uśmiechnąłem i wyszedłem. Dziś do tego dołączyły się wczorajsze komentarze z forum. Powiem szczerzy, że nigdy nie myślałem tak o swoim głosie. Okej, wiem, że nawet redaktorzy w Trójce mówili czasami, że nikt nie jest zadowolony z tego, jak ich głos brzmi w radiu, ale przymiotnik "odważny" bardzo mnie zaskoczył. Przy wszelkich wystąpieniach publicznych. wydawało mi się, że jest wręcz przeciwnie. Takie opinie ludzi z zewnątrz naprawdę podbudowują ego.
Po tak długim czasie "na głodzie" chwyciłem szybko za obwarzanka. Żegnająca się z nami Helen uzmysłowiła mi, że już niedługo koniec tego dobrego. Przygotowania do wyjścia "Śródborowian", potem wspólne zdjęcia i w końcu masowa i gromka zapowiedź pierwszego miejsca, czyli Red Box i HARRIKEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJN! W międzyczasie przed oczami minął mi jeszcze wygłupiający się i machający flagą LGBT Piotr Stelmach, chwilę później bandżo kulturalnie proszący o coś pana z portierni. Szybkie pożegnania, wzięcie bagażu i... that's all, folks. Dla mnie jednak nie był to jeszcze koniec wrażeń, a ostatecznie ochłonąłem dopiero, gdy dojechałem do Krakowa.
Uff, to chyba wszystko, co udało mi się zapamiętać. Jakby na to nie patrzeć, spełniło się jedno z marzeń z moich lat szkolnych. Co prawda (zawsze nieśmiałe zresztą) plany pójścia na dziennikarstwo są już niemal zamierzchłą przeszłością, a i moje podejście do list przebojów na przestrzeni lat się trochę zmieniło, to nie zmienia to faktu, że to na pewno jeden z ważniejszych dni w moim życiu (pierwsza setka murowana, ale podejrzewam, że znacznie wyżej
) Dziękuję wszystkim za świetne towarzystwo, mam nadzieję, że nikt nie miał mnie dosyć
i że czeka mnie jeszcze wiele, wieeele zlotów.